moje tworki

piątek, 27 lipca 2012

Pracowity tydzień

W tym tygodniu wraz z koleżanką Elą prezentujemy nasze wytworki podczas Tygodnia Kultury Kaszubskiej w Kartuzach. Dziś krótka fotorelacja.

Zorganizowałyśmy krótki kurs filcowania na sucho.
Odwiedzili nas mili goście - zespół folklorystyczny Słunoszka ze SP nr2 w Kartuzach.
Jutro ostatni dzień imprezy, jeśli przebywacie w pobliżu serdecznie zapraszamy. Zakończenie około godziny 15.

czwartek, 19 lipca 2012

Spotkanie z aniołem


Dzisiaj na zakręcie spotkałam anioła. Spotykałam go już wcześniej, ale nie wiedziałam, że to anioł. Nie miał jeszcze skrzydeł, czekał...,Nie wiedział że kształt jego skrzydeł dopiero rodzi się w myślach pewnej zmęczonej życiem i chorobą, cierpiącej kobiety. Kobieta często się uśmiechała, mimo wielu przeciwności losu zawsze była bardzo pogodna, lubiła dziergać to i owo na drutach. Jej dzieci często znajdowały pod bożonarodzeniową choinką ręcznie wydziergane skarpetki i szaliki, bo czasy były ciężkie i na wyszukane zabawki nie zawsze starczało kobiecie pieniędzy. Później przyszły czasy skromnej renty, gromady wnucząt. Pod świątecznym drzewkiem pojawiły się maleńkie skarpetki z owczej wełny, które z każdym rokiem stawały się coraz większe i ich liczba z roku na rok się zwiększała. Pewnego dnia kobieta odeszła... Wiecie po co? Czekały na nią anioły, właśnie te bez skrzydeł... W swoim wygodnym fotelu siedzi i dzierga skrzydła, zręcznie wymachując drutami spod szerokiego ronda swego kapelusza.Uśmiecha się przy tym serdecznie dając mądre rady aniołom, a dookoła unosi się zapach pieczonej drożdżówki.
Pojechałam dziś na spotkanie w sprawie ,,indywidualnego planu działania,, który jest częścią pewnego unijnego projektu. Spodziewałam się spotkać sztywniaka w garniturze, a tam czekał na mnie anioł z wydzierganymi na drutach skrzydłami. Miał dla mnie mądre rady, wypłakałam się na jego miękkim skrzydle. Pachniał drożdżówką..... Nie uwierzycie... na nogach mam wełniane skarpetki z owczej wełny....nie wiem skąd się wzięły...

Babciu.... dziękuję... Twoja wełna cudnie pachnie...
Z reszty włóczek zrobię moim aniołom włosy i szaliki.

Bacha, jesteś boska, chyba sama nie wiedziałaś, że masz skrzydła... dziękuję.


środa, 25 kwietnia 2012

Unijny Maraton

 Wydawało by się, że wiejskie życie biegnie sobie spokojnie, powolutku, w ciszy... Pewnie dalej by tak sobie spokojnie biegło gdybym nie nabrała chęci na zrobienie na tym moim wymarzonym skrawku ziemi czegoś konkretnego. Od marzeń do realizacji co prawda dłuuuuga droga, ale co tam, ,,raz kozie śmierć,, trzeba marzenia przekuć w rzeczywistość. Poza tym chyba każdy człek chciałby po sobie pozostawić na tym ziemskim padole jakiś namacalny dowód swojej bytności. Tak więc zmotywowana troszkę przez nagłe odejście z tego świata mojej ukochanej babci zbieram się do zorganizowania jakiegoś przestronnego miejsca na wspólne rodzinne biesiady i nie tylko. Ktoś musi kontynuować rodzinne tradycje... :).
Jakiś czas temu zapisałam się na kurs ,,turystyka jeździecka,, głównie po to, aby nauczyć się prawidłowej opieki nad końmi. Żeby się tam zapisać trza było zostać rolnikiem - tak więc do mojego etatu ,,house manager,, doszedł drugi w postaci rolnik - niewykwalifikowany :), (ale kwalifikacje nabierają tempa od czasu mojej przeprowadzki na wieś :)). Na kursie mamy warsztaty z zakresu turystyki wiejskiej, ale grupę mamy bardzo zorganizowaną i z reguły każdy temat potrafimy przerobić na swoją modłę, czyli dotacje z UE.
  Plan był taki, żeby sobie ten temat przetrawić i za jakiś czas pomalutku w temacie podziałać. Jednak środki do 2013 się kończą, co będzie dalej nie wiadomo, więc trza kuć żelazo póki gorące.
Więc co tu dużo pisać, do 15 maja muszę napisać wniosek :) Oj, będzie gorąco ! Tempo tego maratonu od urzędu- do urzędu musi być zawrotne, bo inaczej z planu wyjdą nici. Dlatego moi mili podczytywacze w najbliższych dniach mało mnie będzie w blogowym świecie, chyba że będę co i rusz nagabywać kogoś z Was o jakąś dobrą radę. Trzymajcie kciuki co by się te plany ziściły !

P.S.
Całe życie jestem niepoprawną optymistką :)

sobota, 21 kwietnia 2012

O przemijaniu...

    Może to niezbyt odpowiednia pora na taki post kiedy wszystko właśnie budzi się do życia, a może jednak jest to pora najbardziej odpowiednia.... na piękne przemijanie... Na przemijanie w otoczeniu kochających nas ludzi, bo w takim gronie nawet cierpieć mozna dumnie i pięknie... Kiedy wiemy, że nasze życie miało sens, chociaż nigdy zanadto nas nie rozpieszczało, zwłaszcza jeśli młode lata przeżyliśmy w czasach wojny i powojennej zawieruchy, kiedy zostaliśmy osieroceni w młodym wieku i dzieciństwo przeciekło nam gdzieś między palcami w obcym niemieckim domu gdzie imalismy się wszelkich zajęć, aby przetrwać.
   Póżniej była piękna powojenna miłość, gromadka kochających dzieci, ciepło domowego ogniska które można było stworzyć nawet w trudnych wtedy warunkach, kiedy chleb ze smalcem smakował jak najprzedniejsza szynka, bo w tym smalcu było serce, miłość i troska..., kiedy najskromniejsze stroje nosiło się z wrodzoną sobie elegancją i kapelusze.... kapelusze....do każdej kreacji, nawet najskromniejszej....gracja, smak i szyk....zawsze...
    I kiedy wydawało się, że może być już tylko lepiej odeszła osoba najbliższa sercu.... znowu lęk przed samotnością, obawa o jutro... o najmłodsze z dzieci..., ale ukojeniem było ciepło zaszczepione w dzieciach, które potrafiło utrzymać ogień domowego ogniska i dawało spokój, siłę oraz nadzieje na lepsze jutro...
   Dzieci podrosły, przeniosły to ciepło do swoich domów, przekazały je kolejnym pokoleniom. To rozniecone dawno temu domowe ognisko dawało wielką moc, wielką siłe...pozostało jedynie czuwać nad tym ogromnym ciepłem bijącym z rodziny... i być dumnym, że przeżyło się życie wspaniale mimo tak wielu przeciwności losu. Zawsze w kapeluszu.... z gracją....
   I kiedy zaczęło się cierpienie nie było bólu..., był uśmiech...,było ciepło...., ogromna duma... i jak zawsze szyk i elegancja....
   Babciu, dziękujemy za to ciepło które nam dałaś...zawsze będziesz w naszych sercach.... 
   

piątek, 24 lutego 2012

Kurcze Pieczone , zielono mi...

Hmmm... efekt ostatnich eksperymentów...  Kurcze Pieczone w kawowo- cynamonowej marynacie z dodatkiem wanilii :)


Hafciarka ze mnie marna, ale jakoś wyszło  :)

A że słonko dziś przygrzewa, to zielono mi...

Dziś to by było na tyle. Jutro pakuję manatki i zmykam do Eli uskuteczniać ,, hiszpańskie malowanie,,  Hmmm....wrobiłaś mnie kochana w prowadzenie tego kursu.... Ja mam sklerozę postępująca, ponieważ wiekowa się robię po mału i nie wiem czy jeszcze pamiętam jak te hiszpańskie kurasy się produkuje :).

środa, 22 lutego 2012

No to małe tłumaczonko...


 Najpierw ,,panna szyjąca,, na gorąco, bo przed chwilą wyszła spod igły .

 Ano było tak...
W okolicach Świąt Bożego Narodzenia chłop pod moją nieobecność wziął się za porządki. Szuru buru, szast prast zaczął przemeblowywać domek, na moje nieszczęście zabrakło mu kilka mebelków do pokoju malutkiej. Myślał chłop, myślał...i... nagle niczym pomysłowy Dobromir popędził do mojej pracowni, a że pilno mu było efekt przemeblowania zobaczyć czym prędzej zaczął opróżniać mebelki w pracowni i się zaczęło.... Koronki...hmmm.... na glebę.... ups... guziki się rozsypały.... posprzątam później...może baba nie zauważy...najlepiej wywalę wszystko gdzie popadnie, bo przecież tyle tu tych pierdołek, że i tak nie ma różnicy gdzie co wywalę....Ojojoj...!!!! komputer leci.....chol....gleba.... ajć...!!!! Oj tam, po co jej komputer, grunt, ze maszyna do szycia cała....
Tyle w skrócie i to maxymalnym.... jednym słowem po powrocie zastałam ARMAGEDON.....
Nie pytajcie, co się działo przez następnych kilka dni, bo musiałabym Wam to bardzo niecenzuralnie opisywać :) W każdym razie na placu boju pozostał jeden martwy wojownik w postaci mojego komputera, wszelkie próby reanimacji nie dały żadnego rezultatu - jednym słowem TRUP...
W tej sytuacji kontakt ze światem miałam mocno ograniczony, tym bardziej, że biało i mroźno się zrobiło, nie wspominając o zwiększających się z dnia na dzień kosztach utrzymania stalowego rumaka.
 Ale idzie wiosna! Chłop długo myślał, ale chyba przemyślał... jak to chłop.... Powiadomił mnie kilka dni temu, że w pewnym sklepie mam komputer do odbioru !!!! I że da mi na piśmie, że mój Ci on ( ten komputer), i nawet podpisze, że za wszelkie uszczerbki które spowoduje na życiu lub zdrowiu tego kompa odpowiada materialnie :).
Tym sposobem odzyskałam mój spokój wewnętrzny i mogę znowu nadawać z Rancha.

Dwa dni temu ulepiłyśmy z Monią ostatniego  bałwana..., od wczoraj pada deszcz...





Małgosiu - teraz już wiesz dlaczego nie było mnie widać ani słychać :)
Kasiu - groszki znajdziesz TU  ale tych moich chyba nie mają akurat na stanie.

sobota, 18 lutego 2012

Witajcie po przerwie

Witajcie po dłuuuugiej przerwie. Z nieobecności postaram się wytłumaczyć wieczorkiem, a teraz troszkę nowości.
Chyba nadajemy z KASIĄ na podobnych falach :) , ona wczoraj wrzuciła prawie identyczne szyciowe wytworki.